sobota, 31 października 2009

14 września 2009 NURKOWANIE DIVING





Nurkowanie to tytuł oficjalny, drugim tutułem może być
Wielkie zaskoczenie
lub
Zmaganie z własnymi słabościami 
ale...
od początku

ok 9:00 wyjazd z hotelu do centrum nurkowego w Hurghadzie. Dopasowanie sprzętu.
Po około pół godziny rejsu zacumowaliśmy przy rafie.



No i na pewniaka ubranie się w pianki i oczekiwanie na swoją kolej.
Ponieważ Mirek i Tomek nie bardzo umieją pływać długo namawiałyśmy ich żeby zdecydowali się nurkować. W końcu Tomek dał się nakusić. Mirek został pokładowym fotografem :)



Dorota gotowa na wszystko?



 Iwona pewna siebie?



Ponieważ mieliśmy pływać po 2 osoby z instruktorem postanowiliśmy że popłyniemy ja z Tomkiem razem.
Ubrali nas w piękne ubranka i maseczki, obciążniki,  butle i te sprawy ... i poszła do wody.



Cóż był za ZONK jak po wskoczeniu do wody obleciał mnie tak paniczny strach że nie umiałam oddychać. Instruktor próbował zapanować nad moim strachem, próbował uspokoić - do dziś w głowie słyszę te "relax, easy"
Fale zalewały mi twarz i mimo że byłam w masce czułam że nie dam rady :( Podjęłam jeszcze jedną próbę walki ale niestety na nic , wiedziałam że nie będę w stanie zejść pod wodę. Postanowiłam wyjść z wody. Po wyjściu na łódkę poczułam się ohydnie. Tyle czasu marzyłam o tym że zejdę pod wodę zobaczę ten wodny piękny świat a jak stałam u drzwi tego świata to nie umiałam do niego wejść bo paralizował mnie strach o własny oddech.


Jakież było moje zdziwienie jak okazało się że .......... Tomek popłynął z instruktorem.
Kolejne zaskoczenie.


Tak właśnie wyglądał jak wychodził z wody


No i przyszła kolej na Dorotę.



Dorota podobnie jak ja strasznie chciała zobaczyć podwodny świat Egiptu i kolejny szok dzisiejszego dnia .... ona również nie dała rady i to dokładnie z tego samego powodu co ja czyli nie umiała złapać oddechu i panicznie się tego bała. Instruktor próbował ją uspokoić ale niestety nie udało mu się :(




 
Dorota niestety wyszła z wody

Cóż za ironia losu.
Byłyśmy obie strasznie złe na same siebie że takie pewniary jak my dałyśmy się przestraszyć jakimś falom.

No nic - trzeba się było jakoś zmobilizować, więc wzięłyśmy maski, rurki i poszłyśmy przyzwyczajać się do tych niemałych fal. Troszkę popływałyśmy i zgodnie stwierdziłyśmy że choćby nie wiadomo co, to za drugim razem zejdziemy już na dno morza.



Niestety mimo że się powiedziało i podjęło decyzję, wcale nie było to proste.



Najpierw poszedł Tomek, drugim razem już bez problemu i obaw :) wskoczył i .... zawór przy butli mu wywaliło. No wiec musiał wyjść i mieli problem ze znalezieniem pełnej sprawnej butli. Aż się sama zdziwiłam że Tomek nie zrezygnował. Ja w każdym razie byłam już po raz kolejny nieźle wystraszona.


Kiedy Tomek poszedł z instruktorem na dno, przeżyliśmy chwilę grozy.
Okazało się że na wodzie również zdarzają się stłuczki i my ją własnie przeżyliśmy :( Jacht który płynął chyba nie zauważył że my jesteśmy przycumowani do rafy i po prostu przywalił do nas.
Na szczęście nikomu nic się nie stało.
Po wyjściu z wody Tomek stwierdził że ta rafa jest ładniejsza od poprzedniej więc byłyśmy z Dorotą bardziej zmotywowane.


Tak wygląda Tomek zafasynowany dnem morza Czerwonego

Przyszła kolej na Dorotę.


Ubranko, butla maska i heja do wody i...... powtórka z rozrywki :( Walka ze sobą, paniczny strach w oczach i próby uspokojenia przez instruktora. Dorota stwierdziła : ... wychodzę.



Instruktor jednak chyba wziął sobie za punkt honoru że pomoże nam w zejściu i nie pozwolił Dorocie wyjść z wody. Ubrał jej maskę (można powiedzieć trochę na siłę) wsadził ustnik do ust i kazał oddychać. Jak zaczęła oddychać kazał się uspokoić i zanurzyć. No i już to była połowa sukcesu.


Baaardzo powoli zaczęli schodzić pod wodę będą jednak cały czas na tyle płytko że gdyby Dorota spanikowała to spokojnie można było się wynurzyć w kilka sekund. No i im dłużej tym dalej i popłynęli.
Myślę że gdyby nie determinacja instruktora to Dorota by i za drugim razem nie popłynęła.
Na statku natomiast prawie obstawialiśmy zakłady czy Dorota popłynie czy jednak nie.



Po powrocie Dorota stwierdziła że jest pięknie, ślicznie i warto było dać się prawie "zmusić" instruktorowi.

No i przyszła kolej na mnie.



Ubranko, butla i te sprawy i bez zastanawiania się zbyt długo- buch o wody. Nie wiem co mnie tchnęło ale wskakując do wody pierwsze co pomyślałam to to że nie mogę wynurzyć głowy bo znów jak zobaczę te fale to wymięknę. Tak jak pomyślałam tak zrobiłam - jak się zaczęłam po skoku wynurzać to od razu położyłam się tak na wodzie żebym patrzała na dno. Na szczęście pomogło. Od razu żeby za bardzo nie myśleć pokazałam instruktorowi że jest OK i płyniemy.
W głowie miałam teraz tylko jedno zdanie: "oddychać, nie panikować" Płynęliśmy z instruktorem bardzo blisko siebie. On trzymał mnie mocno za rękę a drugą pokazywał różne ciekawe ryby, żyjątka i co chwilę pytał czy jest OK.
Mówiąc szczerze fizycznie niby było OK ale psychicznie nie czułam się komfortowo :( niestety psychika w takich przypadkach płata takie figle jakich bym się sama po sobie nie spodziewała. W głowie kołatało mi jedno non stop : "oddychać, nie panikować."
Nie mogę powiedzieć że nurkowanie mnie zachwyciło. Owszem, świat, kolory, żyjątka piękne, fascynujące ale... wolałabym to oglądać i swobodnie oddychać.
Wiem że nurkowanie to rzecz którą zrobiłam po raz pierwszy i chyba ostatni raz w życiu (podobnie jak jazda na wielbłądzie ale o tym w kolejnym rozdziale)
Cieszyłyśmy się z Dorotą że to zrobiłyśmy bo było to przezwyciężenie własnego strachu i walka z własną psychiką która spłatała nam figla w takiej sytuacji której byśmy się nie spodziewały. Uważałyśmy że nurkowanie dla nas to będzie PAN PIKUŚ a jednak okazało się że niestety ale wcale tak nie jest.


Tu końcowe zdjęcie z instruktorem, który "pracował" z Nami :)



Na koniec parę zdjątek z rejsu :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy